sobota, 10 września 2011

Palący problem stolicy Danii!

Zostałem miejskim rowerzystą. Staram się nie przeklinać na to, że połowa najważniejszych skrzyżowań w mieście jest w remoncie. Od poniedziałku narzekam na stan poznańskich dróg rowerowych. Właściwie to nawet bardziej narzekam na ich całkowity brak, ciesząc się każdym najbardziej zaniedbanym odcinkiem na którym one w ogóle są wytyczone.
Być może jestem w błędzie, ale mam wrażenie, że na wielu ulicach problem nie tkwi w konieczności wybudowania tych dróg, ale właśnie w ich wytyczeniu i ustawieniu odpowiednich oznaczeń. Koszt chyba nie aż tak wielki, chociaż wiadomo basen olimpijski to priorytet każdego szanującego się miasta how-how.

Oj niewielu jest takich dziwaków jak ja, którzy do pracy na rowerze jadą! na 5 i pół kilometrowej trasie mijam ich średnio ze dwóch, wliczając tych którzy jadą w kierunku przeciwnym. Co za ulga dla naszego ruchu kołowego. Wliczając mnie to aż 3 auta w korku mniej! Jak przystało na miasto ludzi przedsiębiorczych korki być muszą, a wszelkie systemowe rozwiązania tego problemu są zakazane.

Krótko po przesiadce na dwa kółka przeczytałem artykuł na bike blogu magazyny Guardian o ruchu rowerowym z Kopenhadze. Kilka faktów: 36% mieszkańców miasta jeździ do pracy lub szkoły rowerem. Ścieżki rowerowe mają szerokość trzech do czterech metrów. Zakładając, że część społeczeństwa korzysta tam również z transportu publicznego, przesiadka rowerzystów do samochodów zwiększyłaby ich ilość na drodze dwukrotnie!
No i jest problem... Jednopoziomowe parkingi rowerowe w najważniejszych punktach miasta przestają wystarczać. Rowerowi nowicjusze i turyści nie mają czego szukać na tamtejszych ścieżkach rowerowych w godzinach szczytu. Ruch jest zbyt szybki, zbyt duży i niebezpieczny! Władze miasta zastanawiają się nad nowymi rozwiązaniami: dodatkowe pasy ruchu, może parkingi wielopoziomowe...

Miasto how-how na razie skutecznie unika takich problemów, a pomyślmy... połowa aut mniej w mieście, o połowę mniejsze zapotrzebowanie na miejsca parkingowe w centrum i dzielnicach o śródmiejskim charakterze i to nie tak wielkim kosztem. Bo dużo prościej i taniej wydzielić pasy dla rowerów na szerokich chodnikach lub jezdniach, np. likwidując miejsca postojowe dla samochodów. Dużo taniej poszerzyć drogę o pas dla rowerów zamiast budować nowy pas jezdni. Na przestrzeni zajmowanej przez jeden samochód osobowy można zorganizować parking dla ok 10 rowerów. Nie warto spróbować w ten sposób?

czwartek, 28 lipca 2011

Odtrutka

Nic na to nie poradzę - od czasu do czasu pojawi się na tej stronie kilka gorzkich słów o Naszym Nowym Zamku Królewskim. Podejrzewam, że w zamyśle inicjatorów tej odbudowy, ma to być przedmiot swoistej patriotycznej dumy dla mieszkańców miasta how-how. W moim odczuciu jest to przejaw najbardziej płytkiego z możliwych "patriotyzmów".
Ale teraz nie o tym, ale o miejscu, które skrajnie inaczej mnie nastraja. AR "wysrol" vel Uniwersytet Przyrodniczy. Dlaczegóż tam nie studiują studenci Architektury! Dzisiaj wydaje się wprost niewiarygodne, że arch. Witold Milewski, który niedawno popełnił projekt zamku, był jednym z autorów tego założenia z lat siedemdziesiątych.
Z racji bliskości zamieszkania, spaceruję tam od czasu do czasu, żeby się "odtruć". Za każdym razem próbuję dojść do tego, dlaczego tak doskonała jest ta przestrzeń. Na dzień dzisiejszy mój wniosek jest taki, że to wszystko zasługa parteru. Nie tylko tego obudowanego ścianami budynków. Mam na myśli całe zagospodarowanie terenu przy budynkach - mała architektura, ukształtowanie terenu, zieleń, posadzka to wszystko sprawia, że mimo tego, że budynki nie tworzą zwartych wnętrz urbanistycznych, bardzo łatwo jest identyfikować poszczególne elementy tego układu. Książkowa analiza kątów wewnętrznych jest to na nic. Wszystko tutaj jest dużo bardziej subtelne.
Ma tutaj również potwierdzenie pewna dość uniwersalna zasada, że łatwa do odczytania przestrzeń jest odbierana jako atrakcyjna. Przestrzeń jest łatwa do odczytania, kiedy ma swoją funkcję i kształt.
Czasami zaniedbane wnętrze (architektoniczne / urbanistyczne) po przypisaniu mu funkcji staje się w jednej chwili atrakcyjne. W urbanistyce to zagrania głównie w posadzce i przy posadzce w postaci małej architektury, krawężników, słupków, donic, ławek, schodów, murków trawników itd. Tędy przechodzimy z jednego budynku do drugiego, tutaj możemy spalić fajkę podczas przerwy w czasie ulewy, tutaj odpoczywamy na trawniku, a w tą pięknie zadbaną zieleń nie włazimy z buciorami. Respekt. Zdjęcie z komórki, na zachętę, dla tych, którzy nigdy nie odwiedzili tego kampusu.



Pe.Es. Zdarzyło Wam się kiedyś zaprojektować ławki na trawie? Nie na trawniku przy ścieżce, lecz na samym środku trawnika. Dlaczego nie, przecież po trawie też da się chodzić. Przy AR można sobie usiąść na takiej ławeczce i sprawdzić czy jest fajnie.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Żal by było Poloneza

Od dłuższego czasu krążą plotki o tym, że może nawet wyburzą nam "Poloneza". Osobiście byłoby mi żal, bo nie mam zaufania ani do poznańskich urzędników, ani niestety do architektów. Bo jednego możemy być pewni - jeżeli kiedykolwiek ten budynek zniknie w jego miejsce powstanie kolejny, co najmniej tak duży i na pewno mniej skromny. Sam Polonez jest przecież "ojcem chrzestnym" osiedla (?), a może raczej "zespołu" budynków przy ul. Kutrzeby, które moim zdaniem są kolejnym przejawem odreagowywania przez projektantów i inwestorów czasów wszechobecnego do lat 1990'tych modernizmu.
Tego modernizmu, który źle nam się kojarzy, tych "bloków z wielkiej płyty". Bardzo bym chciał, żeby miasto-how-how doceniło niektóre z tych szarych budynków. Ja będę na nie patrzył chętniej niż na nasze nowe zabytki rodem z Disneylandu. 

Nie dam się nabrać na tramwaj

Ctrl+V (czyli to już było ale nie na bloggerze)
"04-06-2011
-na razie pusto- tylko to można było do dzisiaj przeczytać na Moim Blogu (!).
Pusto będzie do poniedziałku na parkingu pod Biedronką, bo studenci na łikend udali się do swoich mam, żeby im wyprały. Widziałem wczoraj z balkonu jak ciągną za sobą pełne brudów walizeczki. Dużo ich w tym mieście. Może dobrze, ale jakoś nie chcą korzystać z transportu miejskiego po mimo kosmicznych zniżek na sieciówki.
Ciekawe dlaczego?
Mam pewną teorię. Jechałem niedawno tramwajem na najszybszej z najszybszych linii w mieście how-how. Do pierwszego tramwaju nie udało mi się wepchnąć. Do drugiego też by mi się nie udało, gdybym nie musiał. Inni umęczeni pasażerowie też musieli - zaczekać aż zamkną się za mną drzwi, które nie chciały się domknąć hacząc a to o moją torbę na ramię, a to o mój łokieć. W końcu tak przytuleni do siebie JEDZIEMY. Ale nie trwa to długo, bo kawałek za wiaduktem nad Aleją Wielkopolską już stała kolejka tramwajów czekających na wjazd na teatralkę. Dobrze, ze nie przebiłem się do kasownika, zaoszczędziłem jeden 15-minutowy bilet. Stamtąd wszyscy oprócz emerytów, którym się nie spieszy i nie lubią chodzić po wybojach, poszli pieszo.
Tak jest zdrowiej i tak jest podobno codziennie.
Następnym razem też się nie dam nabrać na tramwaj, w końcu od czego mam samochód!"